Reklama

Od 30 lat lęborscy harcerze czczą pamięć generała Stanisława Sosabowskiego. W czasach gdy większość o nim zapomniała, jako jedni z pierwszych w Polsce, starali się przywrócić należny mu szacunek wśród rodaków.

Jak doszło do tego, że 7. Harcerska Drużyna Czerwonych Beretów przyjęła imię właśnie generała Stanisława Sosabowskiego? Niecodzienną historię krzyżujących się losów lęborskich harcerzy oraz legendy generała walczącego w słynnej bitwie pod Arnhem opowiada Krzysztof Siwka – były drużynowy i komendant hufca, a obecnie jeden z organizatorów Lęborskiego Tygodnia Pamięci o Generale Stanisławie Sosabowskim.

22 września 2012r. w sobotę o godzinie 16:00 w kinie Fregata odbędzie się otwarta projekcja filmu „Honor Generała”, opowiadającego losy Stanisława Sosabowskiego. Wstęp wolny.

Od lewej: Krzysztof Siwka, Rafał Bednarczyk, Mirosław Namiotko.
Holenderskie uroczystości w 65. rocznicę bitwy pod Arnhem, 2009r.

Trwający tydzień pamięci wzbudził spore zainteresowanie wśród tych mieszkańców, którzy nie wiedzieli dotąd, że postać, którą przypominacie, to ważny patron lęborskich harcerzy. Jak doszło do tego, że 7. Drużyna Harcerska Czerwonych Beretów z Lęborka przyjęła imię generała Stanisława Sosabowskiego?

Krzysztof Siwka: Nasza drużyna powstała pod koniec lat 50. Jest najstarszą w naszym mieście i jedną z najstarszych w całej Polsce. W początkach lat 80 odradzała się na nowo.

Zastanawialiśmy się nad bohaterem drużyny. Tak się zdarzyło, że ja i mój kolega Jan Strynowicz przeczytaliśmy latem 82r. książkę Corneliusa Ryana „O jeden most za daleko”, w której pojawia się postać generała. Byliśmy nim zafascynowani. Ponieważ nie mieliśmy wcześniej dostępu do żadnych innych materiałów na jego temat, było to dla nas spore odkrycie.

Wspólnie z Jankiem postanowiliśmy zaproponować drużynowemu Mirkowi Namiotko, żeby rozpocząć tzw. „kampanię bohater”. Aby drużyna mogła otrzymać imię, musi przez rok czasu prowadzić odpowiednie działania tj. szukać materiałów i upowszechniać wybraną postać wśród swoich harcerzy.

Nie było wtedy Internetu, więc zadanie zebrania materiałów o Sosabowskim musiało być dość trudne.

K.S: Oczywiście. Temat generała i jego brygady w Polsce zupełnie nie istniał. Co nam pozostawało – wysłaliśmy ogłoszenie do czasopisma „Żołnierz Polski”, że poszukujemy osób, które mogłyby nam pomóc. W ten sposób nawiązaliśmy kontakt z dwoma innymi drużynami harcerskimi z Łodzi i Skawiny, które już wcześniej przyjęły Jego imię. Oni pomogli nam dotrzeć do weteranów 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej, która walczyła pod dowództwem Sosabowskiego. Okazało się, że wciąż żyje adiutant generała, porucznik Jerzy Dyrda, który mieszka w Katowicach. Po krótkiej korespondencji listownej, zaprosił nas do siebie. Wsiedliśmy z drużynowym w pociąg i pojechaliśmy się z nim spotkać.

Zafascynowani generałem spotkaliście osobę, która przez lata była jego najbliższym współpracownikiem. To spore przeżycie dla młodych chłopaków.

K.S.: To było niesamowite. Porucznik Jerzy Dyrda był przedwojennym przedsiębiorcą, bardzo bogatym, znał kilka języków. Przedostał się do Anglii. Brytyjczycy ze względu na jego szerokie kontakty w świecie proponowali mu stanowisko w ministerstwie przemysłu zbrojeniowego. Zdecydowanie odmówił, powiedział, że chce służyć w polskim wojsku. Został adiutantem ze względu na swoją znajomość języków. Towarzyszył Sosabowskiemu, który dopiero uczył się angielskiego, niemal wszędzie, na wszystkich spotkaniach. Opowiadał nam niesamowite historie. Tym bardziej cenne, bo z pierwszej ręki.

Jednak nie zrezygnowaliście z dalszych poszukiwań. Dzięki niemu dotarliście do innych żołnierzy.

K.S.: Udało nam się odnaleźć jeszcze kilku spadochroniarzy, z którymi odbyliśmy ciekawe spotkania i utrzymywaliśmy później kontakt. Porucznik Dyrda przekazał nam kontakt do pułkownika Władysława Stasiaka, oficera ze sztabu brygady, który mieszkał w Warszawie. Pułkownik Władysław Stasiak pod koniec lat pięćdziesiątych był jednym z twórców 1 Dywizji Powietrzno-Desantowej w Krakowie. Gdy spotkaliśmy się z nim pisał właśnie książkę ze swoimi wspomnieniami. Było to w latach osiemdziesiątych, więc wątpił w to czy uda mu się ją wydać („W locie szumią spadochrony” wydana w 1991r. – dop. red). Od niego dowiedzieliśmy się, że co roku we wrześniu, mniej więcej w czasie rocznicy bitwy pod Arnhem odbywają się na Cmentarzu Powązkowskim spotkania weteranów przy pomniku-mogile polskich spadochroniarzy i cichociemnych.

Spotkanie lęborskich harcerzy z kapitanem Żochowskim z 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej.

Zebraliście już wtedy sporo informacji. Jak tą wiedzę przekazywaliście kolegom z drużyny?

K.S.: Przez rok „kampanii bohater” odbyliśmy szereg zbiórek z drużyną, podczas których przybliżaliśmy im postać generała. Po tym czasie już każdy harcerz wiedział, kim jest Sosabowski i jego brygada spadochronowa oraz jaki wpływ wywarli na przebieg działań wojennych Aliantów. Znali też dokładnie przebieg bitwy pod Arnhem.

Nie pozostawało Wam nic innego jak przyjąć imię patrona.

K.S.: Wcześniej musieliśmy jeszcze stworzyć proporzec, w czym brało udział kilka osób. Ja wykonałem jedną stronę, Jasiu Strynowicz miał zająć się drugą. Ale ze względu na to, że specjalnych zdolności plastycznych nie posiadał, poprosił o pomoc kolegę Zbyszka Wołocznika, który namalował podobiznę generała. Pomyliliśmy się w dwóch kwestiach.

Sosabowski miał na naszym proporcu bordowy beret, a przecież polscy spadochroniarze w Anglii, żeby odróżnić się od Brytyjczyków nosili berety szare. Nie wiedzieliśmy tego wtedy, bo widzieliśmy ich tylko na czarno-białych zdjęciach. Udało nam się z tego wybrnąć – mówiliśmy potem, że gen. Sosabowski, jako twórca pierwszej jednostki spadochronowej jest symbolem wszystkich spadochroniarzy.

Nie znaliśmy też dokładnej treści dewizy, którą mieli wyrytą na odwrocie swojej odznaki spadochronowej. Wiedzieliśmy, że jest w niej słowo „Tobie”, więc napisaliśmy na proporcu „Tobie Wierni” jako odniesienie do naszej wierności, harcerzy wobec ideałów generała. Później doszliśmy do tego, że chodziło o hasło „Tobie Ojczyzno”. Nie były to jednak jakieś znaczące błędy.

Proporzec ma jeszcze jeden ciekawy szczegół. Na berecie generała przypięliście metalowego orzełka z koroną. To raczej nieprzeciętny wyczyn w czasach PRLu i stanu wojennego.

K.S.: Była to nasza chluba. Żaden inny sztandar w Polsce nie miał orła z koroną, to było po prostu zabronione i niedopuszczalne. Był to oficerski, przedwojenny orzełek. Miałem go przy sobie podczas pierwszego swojego skoku spadochronowego w 1980 roku. Bardzo cenna pamiątka, którą postanowiłem przekazać na proporzec.

Nie mieliście przez to problemów?

K.S.: Pewne problemy były, ale zawsze udawało nam się z tego wybrnąć. Mówiliśmy, że to nakrycie głowy i orzeł jest tylko jego elementem, częścią beretu. Zazdrościli nam go wszyscy harcerze z innych drużyn, jako jedyni mieliśmy przedwojennego orła w koronie.

Macie już proporzec, „kampania bohater” za Wami, przychodzi ten wymarzony czas, gdy drużyna otrzymuje imię generała Sosabowskiego.

K.S.: Stało się to 25 czerwca 1983r. Zorganizowaliśmy uroczystość nad jeziorem Lubowidzkim. Akt nadania podpisał komendant hufca, natomiast proporzec wręczyła nam jego zastępczyni, druhna Hejnar-Sarosiek. W wydarzeniu uczestniczyli też harcerze z Łodzi, którzy przyjęli już wcześniej imię generała oraz drużynowy ze Skawiny Harcmistrz Andrzej Woźniczka – był on pierwszym, który jeszcze w latach 70 kompletował wiadomości o Sosabowskim. Przekazał nam wiele informacji i kontaktów do weteranów.

To jednak nie koniec Waszej pracy, ale raczej dopiero początek misji dbania o pamięć bohatera, którego postanowiliście uczcić. Co robiliście dalej?

K.S.: W czerwcu otrzymaliśmy proporzec, a już we wrześniu po raz pierwszy udaliśmy się na skromne obchody rocznicowe bitwy pod Arnhem do Warszawy, o których mówił nam wcześniej pułkownik Stasiak. Pojechaliśmy pociągiem, całą drużyną. Na miejscu spotkaliśmy kilkunastu innych harcerzy. Tych z Łodzi i także ze Skawiny, którym przewodził druh Woźniczka. Oprócz naszych trzech drużyn harcerskich byli jeszcze weterani. Żadnych delegacji czy wojska.

Harcerze pełnią wartę honorową przy pomniku-mogile polskich spadochroniarzy i cichociemnych.
Cmentarz Powązkowski w Warszawie, lata 80.

To dość skromne grono, więc jak wyglądały wtedy takie uroczystości?

K.S.: Bardzo skromne. Wszystko przygotowywali weterani we własnym zakresie. Nasz wyjazd do Warszawy przebiegał w ten sposób: wyjeżdżaliśmy w nocy z Lęborka do Warszawy, z dworca szliśmy na Stare Miasto do kościoła św. Jacka, gdzie odbywała się msza za poległych spadochroniarzy i ich dowódcę. Później pieszo i tramwajem docieraliśmy na Powązki, gdzie pod pomnikiem spadochroniarzy i cichociemnych składaliśmy kwiaty i zapalaliśmy znicze. Jako harcerze pełniliśmy tam wartę honorową. Odwiedzaliśmy też znajdujący się obok grób generała Sosabowskiego. Wracaliśmy potem na Stare Miasto, gdzie zawsze w restauracji „Pod Krokodylkiem” odbywało się koleżeńskie spotkanie z weteranami. Przy herbacie i ciastku wsłuchiwaliśmy się w ich opowieści, robiliśmy wspólne zdjęcia, zbieraliśmy wpisy do naszej kroniki.

Ci weterani, zapomniani i pewnie lekceważeni w PRL-u, jak oni odbierali Wasze zaangażowanie?

K.S.: Przede wszystkim byli szczęśliwi. Cieszyli się, że jest młodzież, harcerze, którzy interesują się ich brygadą, są z nimi. Inni jakby ich opuścili. Było to dla nich ważne, że jest ktoś, kto będzie tą pamięć o Sosabowskim, o nich, o jego żołnierzach podtrzymywać.

W tamtym czasie mijało już 40 lat od wojny. Ilu weteranów uczestniczyło jeszcze w warszawskich uroczystościach?

K.S.: Całkiem dużo. Niestety z roku na rok, było ich coraz mniej. To byli bardzo wartościowi ludzie, przeważnie oficerowie, wywodzący się z przedwojennej inteligencji. Mieli bardzo szerokie horyzonty i wiele przeżyli. Te spotkania z nimi dużo nam dawały. To były żywe lekcje historii i patriotyzmu.  Miałem wtedy już ponad 20 lat i obserwowałem młodszych kolegów i koleżanki, którzy z wielkim zaciekawieniem słuchali ich opowieści. Widziałem wtedy, że wybraliśmy dobrego bohatera.

Harcerze  i spadochroniarze-weterani podczas uroczystości na warszawskich Powązkach.
W środku pułkownik Władysław Stasiak.

Jeździliście na obchody, klimat w Polsce się zmieniał. Przybywało harcerskich drużyn Sosabowskiego. Co robiliście dalej?

K.S.: Założyliśmy Klub Pikującego Orła, który zrzeszał te drużyny, których bohaterem był gen. Sosabowski lub 1 SBS i pozwalał koordynować naszą pracę. Pojawiły się też pierwsze sygnały, że w Holandii istnieje towarzystwo Driel-Polen. To mieszkańcy Driel, miejscowości, którą wyzwolili żołnierze 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej, organizowali coroczne uroczystości upamiętniające bitwę pod Arnhem. Starali się, aby polscy harcerze nawiązali kontakty ze skautami z Holandii.

Udało Wam się spotkać z kolegami zza granicy?

K.S.: Zaproszenie dostaliśmy już w 1987r. Niestety, władze komunistyczne nie zgodziły się wtedy na nasz wyjazd. W 1989r. przyszła do nas informacja, że w uznaniu zasług w kultywowaniu historii, cztery drużyny harcerskie imienia generała Sosabowskiego otrzymają proporce od emigracyjnego środowiska weteranów – Związku Polskich Spadochroniarzy w Londynie. To był ewenement, nie słyszałem nigdy wcześniej, aby podobny zaszczyt spotkał inne drużyny w Polsce. Wyróżniono w ten sposób drużyny z Wronek, ze Skawiny, z Kielc i naszą z Lęborka.

Byłeś wtedy drużynowym, więc Tobie przypadł w udziale wyjazd na obchody rocznicowe i odbiór proporca.

K.S.: Tak, w czterech pojechaliśmy do Holandii małym fiatem 126p. To były przepiękne uroczystości. Po tych naszych skromnych spotkaniach w Polsce, odkryliśmy, że tam gdzieś daleko dzieją się rzeczy niesamowite, związane z brygadą i generałem Sosabowskim. Całe Arnhem przez tydzień czasu było wystrojone w flagi polskie, brytyjskie, holenderskie, napisy „Dziękujemy Wam Polacy”, w restauracjach ogłoszenia po polsku „Dla weteranów bezpłatna lampka koniaku i cygaro” oraz tym podobne motywy.

To był szok, zupełnie coś innego od tego, co do tej pory znaliśmy. Były to bardzo radosne uroczystości związane z wyzwoleniem. Co roku spotykali się tam spadochroniarze – polscy weterani z całego świata. Przyjeżdżali z USA, Wielkiej Brytanii, Nowej Zelandii, Kanady i wielu innych miejsc.

Święto odbywało się nie tylko w Arnhem. Główne polskie obchody organizowano w Driel. Poznaliśmy też Babcię Corę jak ją nazywaliśmy, czyli Corę Baltusen, który była w czasach wojny sanitariuszką. Gdy lądowali tam nasi spadochroniarze, to właśnie z nią pierwszą rozmawiał Sosabowski. Opiekowała się rannymi i konającymi Polakami. Później pomagała w przyjeździe harcerzy z Polski, organizowała zbiórki odzieży i gdy kończyliśmy wizytę u holenderskich skautów, wracaliśmy obładowani darami dla lęborskiego domu dziecka i innych potrzebujących.

Związek Polskich Spadochroniarzy

Zobaczyliście wiele nowego, ale dopiero zbliżał się cel Waszej wizyty w Holandii.

K.S.: Pod koniec uroczystości w Driel, w kościele, który został częściowo zniszczony podczas wojny (to w jego pobliżu walczyli Polacy), odbyła się uroczysta msza, podczas której poświęcono proporce. Ojcem chrzestnym naszego był pan Szeliga z Koła Związku Polskich Spadochroniarzy w Sheffield. Stał obok mnie przy ołtarzu. Po mszy udaliśmy się pod pomnik polskich żołnierzy. Towarzyszyły nam dziesiątki fotoreporterów, coś niezwykłego dla nas, zwykłych harcerzy z Polski. Nie byliśmy na to przygotowani. Było też wielu wzruszonych weteranów, którzy robili sobie z nami zdjęcia. Później te zdjęcia znalazły się m.in. w Dzienniku Polskim wydawanym w USA. Dostaliśmy jego egzemplarz. Proporzec przywiozłem do Lęborka i towarzyszy on harcerzom do dziś. Jest traktowany jak relikwia.

To był już Wasz drugi proporzec.

K.S.: Tak, pierwszy otrzymaliśmy wraz z nadaniem imienia, drugi właśnie w Driel od weteranów z Anglii, a później już trzeci sztandar został ufundowany przez byłych harcerzy drużyny w 2007r.

Jak utrzymywaliście kontakt z weteranami z zagranicy?

K.S.: Związek Polskich Spadochroniarzy wydawał swój kwartalnik „Spadochron”, w którym opisywano działalność kół z całego świata m.in. ze Stanów Zjednoczonych, Anglii, Australii, Nowej Zelandii czy Francji. My też go otrzymywaliśmy, to był nasz jedyny sposób łączności z nimi. Na mój adres domowy już w latach 80 przychodziła koperta z Anglii z tym właśnie kwartalnikiem. Wysyłaliśmy też do redakcji, podobnie jak inne drużyny, sprawozdania ze swoich działań związanych z bohaterami drużyny.

A te działania, na czym dokładnie polegały?

K.S.: Robiliśmy inscenizacje bitwy pod Arnhem już w latach 80, organizowaliśmy wystawy zdjęć. Pamiętam jak kiedyś w Siemirowicach Marynarka Wojenna udostępniła nam do inscenizacji dwa reflektory samolotowe. Staraliśmy się przybliżać historię w sposób niesztampowy. Właśnie te inscenizacje były czymś wyjątkowym, nie było wtedy na to mody w Polsce. Przyjeżdżali do nas harcerze z całego kraju i dzięki temu upowszechnialiśmy wiedzę o Sosabowskim wśród kolegów, którzy przekazywali ją dalej w swoich środowiskach.

Spadochroniarzy Sosabowskiego z roku na rok ubywało, a harcerzy, którzy pielęgnowali pamięć o nich było co raz więcej. Jednak Waszą misję mieli wkrótce kontynuować też inni.

K.S.: To był dobry kierunek i młodzież znała temat coraz lepiej. Po zmianie ustroju, Wojsko Polskie – czerwone berety z Krakowa, przejęło tradycje 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. My byliśmy łącznikiem między nimi, a weteranami spod Arnhem.

Harcerze z Lęborka rozsypują polską ziemię na grobach polskich żołnierzy w Driel.
65. rocznica bitwy pod Arnhem, 2009r.

Jak wygląda działalność lęborskiej drużyny obecnie, pod względem upamiętniania generała i jego żołnierzy?

K.S.: Co pięć lat nasi harcerze uczestniczą w światowych obchodach rocznicy bitwy pod Arnhem w Holandii. Ostatnio dużą grupą byliśmy tam w 2004 i w 2009r. Zawieźliśmy wtedy ziemię, którą Jan Sternowicz zebrał na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie i rozsypaliśmy ją na grobach naszych żołnierzy. Nie mogli powrócić do Ojczystej ziemi, więc symbolicznie Polska ziemia przybyła do nich. Zawsze wzruszającym momentem, jest odegranie polskiego hymnu narodowego na cmentarzu polskich i brytyjskich spadochroniarzy w Oosterbeek.

W 2007r. harcerze zorganizowali w Lęborku Ogólnopolską Jesienną Grę Polową, największą w historii naszego miasta. Brały w niej udział służby specjalne, GROM, BOR, oddziały antyterrorystów, było sporo pokazów, także grup rekonstrukcyjnych. Na wniosek harcerzy z 7. Harcerskiej Drużyny Czerwonych Beretów lęborska Rada Miasta przyjęła w 2007r. uchwałę o nazwaniu jednej z ulic imieniem generała Sosabowskiego.

Uważasz, że przy Waszym współudziale przywrócono honor generałowi i ma on dzisiaj w Polsce należne mu miejsce wśród bohaterów narodowych?

K.S.: W Holandii w 2004r. przy okazji 60 rocznicy bitwy pod Arnhem odbyła się potężna kampania informacyjna, w której mówiono o polskich spadochroniarzach. Dzisiaj niemal każdy Holender wie, kim był Sosabowski. W Polsce dopiero teraz odrabiamy tą lekcję. Ale jako harcerze jesteśmy szczęśliwi, że Senat RP uchwalił w 120. rocznicę urodzin generała stosowną uchwałę i ogłosił wrzesień miesiącem jego pamięci, dzięki czemu mogliśmy przyłączyć się do tego i zorganizować tydzień pamięci także w Lęborku. Chociaż my w Lęborku tą lekcję zaczęliśmy odrabiać 30 lat temu. Koło historii się zamyka. Jesteśmy spokojni – zrealizowaliśmy testament naszych spadochroniarzy.

Poprzedni artykułTargi Motoryzacyjne 3TM 2012
Następny artykułZlot Rowerowy w Dzień bez Samochodu